Uciekaj z autostrady – podróżuj kreatywnie!

Sezon urlopowy w pełni. Jak co roku będziemy przemierzać samochodem tysiące kilometrów w najpiękniejsze zakątki Europy. Ustawimy nawigację, wybierzemy najszybszą trasę wiodącą autostradami i popędzimy przed siebie wedle wskazówek cyfrowego głosu. Tylko czy faktycznie autostrada to najlepsze rozwiązanie?

 

 

 

Autostrady to dla nas wciąż synonim lepszego świata, motoryzacyjnej utopii. Ciągle cierpimy na ich niedosyt, dlatego, kiedy tylko nadarza się możliwość, bez głębszej refleksji kupujemy winietkę i wpadamy na przelotowe arterie przecinające Europę.  A to najprostszy sposób na zabicie przyjemność  z faktycznej podróży i sprowadzenie wszystkiego, co najpiękniejsze w jeździe samochodem do bezmyślnej, mechanicznej jazdy.

Nie oszukujmy się. Jazda autostradą to ekstremalnie nudna czynność i jedno z najbardziej monotonnych zajęć, na jakie dobrowolnie możemy się zdecydować. Niezależnie jak gładkie, bezpieczne i proste są te szerokie pasy asfaltu lub betonu, autostrady sprowadzają każdy samochód do bezdusznego środka transportu, który w najbardziej efektywny sposób ma przewieść nas z punktu A do punktu B. Są kwintesencją złej strony motoryzacji – wypranego z emocji procesu przemieszczania się, w który rola kierowcy jest maksymalnie marginalizowana. Zakręty profilowane tak by nawet przy 150 km/h twoja żona czy teściowa na tylnej kanapie nie odczuły grama niepokojącego przeciążenia, jazda polegająca na pilnowaniu stałej prędkości i skakania z pasa na pas w akompaniamencie jednolitego szumu opływającego powietrza, wzrok utkwiony w horyzont.

Jeżeli  wybieracie się na urlop, czy po prostu wam się nie spieszy,  to spróbujcie ominąć autostradę i zafundować sobie niezapomniane wrażenia w miejsce walki ze snem i znużeniem

I nie ważne czy podróżujesz samochodem za 50 tys., 500 tys., czy 1 mln 500 tys. zł. Drętwota i generalne otępienie towarzyszące jeździe ze stałą prędkością na wprost są takie same za kierownicą Opla Zefiry i Ferrari FF. Fakt, w drogiej limuzynie jest ciszej, bardziej komfortowo, a odczucie faktycznej prędkości jest mocno zakłócone, ale to w istocie sprawia, że podróż staje się jeszcze bardziej beznadziejna. Owszem, mamy fragmenty niemieckich autobanów, bez ograniczeń prędkości i faktycznie przy 200 km/h te odcinki zmieniają się w tor wyścigowy, gdzie zakręty trzeba zacząć planować, ale nawet jeżeli koszty paliwa to dla was nie problem, to chyba nikt nie jeździ tak ze swoją rodziną.

A przecież można inaczej. W cywilizowanych krajach zachodniej i południowej Europy podmiejskie drogi, alternatywne dla autostrady, to zupełnie inna historia niż u nas. Nie ma na nich tranzytu, upierdliwych tirów, a przez większość dnia są w właściwie puste. Policja nie czai się w krzakach, a fotoradar to rzadki widok. Pozwalają na równie płynną jazdę jak autostrada, często wiodą do celu znacznie krótszą drogą, ale przede wszystkim pozwalają lepiej poznać kraj i zamienić podróż (chociażby na urlop) w ekscytujące przeżycie, które na długo pozostaje w pamięci.

Uwielbiam Austrię i często podróżuję do Tyrolu, czy to na narty w zimie czy na rower w lecie. I przyznam szczerze, że któregoś razu nie mogłem już znieść autostrady A1 rozciągniętej między Wiedniem a Salzburgiem. Na pierwszej stacji kupiłem porządny atlas samochodowy i wyznaczyłem trasę objazdową. Przy okazji odkryłem, że nawet najbardziej zaawansowana nawigacja sprzężona z Google Earth w „alternatywnej podróży” nie zastąpi staroświeckiego atlasu, a oba te narzędzia fantastycznie się uzupełniają w „zaawansowanej” turystyce samochodowej.

Jazda autostradą to najprostszy sposób na zabicie przyjemność  z faktycznej podróży i sprowadzenie wszystkiego, co najpiękniejsze w jeździe samochodem do bezmyślnej, mechanicznej jazdy

Wystarczyło zjechać z prostej asfaltowej nitki by w pełni odkryć nieprzeciętną urodę Austrii i jej sielankową aurę. By nawet zza szyby samochodu po prostu lepiej „poczuć” klimat kraju. Mniejsze miasteczka i zadbane wsie, równiutkie, puste, kręte i wymagające drogi, których pokonywanie daje satysfakcję, niesamowite krajobrazy. W takim otoczeniu podróżowanie samochodem nabiera głębszego wymiaru.

Od tamtej pory jeżeli tylko podróżuje rekreacyjnie, staram sie unikać nudnych autostrad. Jestem skłonny wyjechać nieco wcześniej, założyć mniejszą średnią prędkość na trasie, ale dzięki temu zobaczyć coś innego niż ekrany akustyczne i barierki energochłonne.

Owszem autostrady to świetny wynalazek, ale przede wszystkim dla ludzi, którzy przemieszczają się nimi codziennie do pracy, dla kierowców tirów i autobusów. Jeżeli jednak wybieracie się na urlop, czy po prostu nie spieszy się wam bardzo, to spróbujcie chwilę się zastanowić, obrać inną drogę i zafundować sobie niezapomniane wrażenia w miejsce walki ze snem i znużeniem. Pamiętajcie autostrady nie są obowiązkowe, nie jesteśmy na nie skazani, zawsze istnieje inna, zazwyczaj ciekawsza droga. A i benzyna poza autostradą jest znacznie tańsza. Szerokiej drogi!😥

 

MS

Hej! A widziałeś już znany i lubiany Instagram PremiumMoto? >>
close-image