Podjeżdżam Volkswagen Amarokiem V6 pod studnie w środku lasu. Zaglądam do jej wnętrza. Widać niewiele, ale promienie słońca dobrze oświetlają czarną, gęstą, oleistą maź zbierającą się na dnie. Nachylam się jeszcze bardziej i w nos uderza mnie znajomy zapach diesla…
To ona napędza rozwój świata. Jest więcej niż paliwem, więcej niż najcenniejszym kruszcem – to siła, która pozwala cywilizacji rozwijać się, pobijać kolejne gospodarcze rekordy, ale też po prostu trwać” – tak o ropie naftowej pisze Andrzej Krajewski w książce „Krew cywilizacji”.
To właśnie ropa naftowa przyciągnęła mnie do Bóbrki – małej wioski na Podkarpaciu, która zmieniła historię świata. Wioski, w której 165 lat temu rozpoczęła się spalinowa era naszej cywilizacji.
Ropa naftowa a sprawa polska
Zacznę niezbyt oryginalnie, czyli od powtórki z historii. A może geografii. Jeśli w podstawówce ominęliście te same lekcje, które ominąłem ja, to możecie nie być świadomi pewnego niezwykle interesującego faktu.
Chwilę przed tym, jak panowie Daimler i Maybach przy wsparciu pana Boscha odpalili pierwszy wysokoobrotowy silnik spalinowy, czyli chwilę przed pojawieniem się na drogach pierwszych powozów (jeszcze nawet nie samochodów) z napędem spalinowym, Polska (a właściwie Galicja) była światowym pionierem przemysłu naftowego.
To u nas, na Podkarpaciu, w okolicach Gorlic rozpoczęła się światowa, trwająca do dziś kariera ropy naftowej. Jako pierwsi zaczęliśmy ropę wydobywać i przetwarzać w rafineriach, a Gorlice oraz pobliskie wsie Bóbrka oraz Siary stały się kolebką przemysłu naftowego. Sądzę, że każdy, kto chociaż trochę interesuje się motoryzacją, powinien o tym fakcie pamiętać.
Jako pierwsi zaczęliśmy ropę wydobywać i przetwarzać w rafineriach, a Gorlice oraz pobliskie wsie Bóbrka oraz Siary stały się kolebką światowego przemysłu naftowego.
Od lampy naftowej po naftowe Eldorado
Niezależnie od tego, czy uważaliście na lekcjach historii i geografii, czy też nie, powinniście kojarzyć Ignacego Łukasiewicza. Zapewne wbito Wam do głowy, że Łukasiewicz to wynalazca lampy naftowej. Gdybyście jednak nazwali go tak w jego towarzystwie, to sądzę, że mógłby się obrazić.
Lampa naftowa stanowiła jedynie środek do celu. A celem tym była popularyzacja wydestylowanej ropy naftowej dzięki znalezieniu dla niej zastosowania. Na początku lat 50. XIX wieku Łukasiewicz jako jeden z pierwszych na świecie (a oficjalnie jako pierwszy) w swojej niewielkiej aptece we Lwowie otrzymał czystą naftę. Odkrycie znaczące, problem w tym, że wówczas jeszcze nikomu do niczego nieprzydatne.
W połowie XIX wieku nie było wielu zastosowań dla produktów destylacji ropy naftowej. Trzeba było je wymyślić. Trzeba było przekonać ludzi, że nafta jest akurat tym, czego potrzebują. I to się udało właśnie dzięki lampie naftowej. Przełomowa okazała się pierwsza operacja (wycięcie wyrostka) przeprowadzona przy świetle lampy naftowej w 1853 roku. Kilka lat później lampy naftowe rozświetlały już domy, witryny sklepowe oraz ulice miast.
Rósł popyt, więc przedsiębiorczy Łukasiewicz wyjechał na Podkarpacie, gdzie czarna, błotnista maź – zwana olejem skalnym – wypływała wówczas niemal z każdej szczeliny w ziemi. Wystarczyło wykopać dół, by ten po chwili wypełnił się ropą.
Łukasiewicz wykopał nawet kilka takich dołów. W ten sposób pod koniec 1854 roku w Bóbrce, jakieś 14 km na północ od Krosna, Łukasiewicz otworzył jedną z pierwszych kopalni ropy naftowej na świecie. Tak to się zaczęło. Amerykanie swój pierwszy szyb naftowy wydrążyli dopiero kilka lat później – w 1859 roku.
Łukasiewicz szybko stał się naftowym potentatem. Zbudował pierwszą rafinerię, został prezesem dynamicznie rosnącego Krajowego Towarzystwa Naftowego i jednym z najbardziej wpływowych ludzi w monarchii austro-węgierskiej. Przy okazji również najbogatszym. Był polskim J.D. Rockefellerem.
Już rozumiecie, dlaczego mógłby się pogniewać za tę lampkę?
Galicyjska gorączka ropy naftowej na Podkarpaciu trwała około 50 lat. W wyniku odkrycia jeszcze bogatszych złóż w Borysławiu oraz napływu taniej ropy z USA i jej agresywnej ekspansji (za sprawą J.D. Rockefellera właśnie) na początku XX wieku na Podkarpaciu skończyły się czasy naftowej prosperity.
Jednak na terenach Beskidu Niskiego (takie Bieszczady, tylko trochę bardziej na południe) niedaleko miejsca, w którym stykają się granice Polski, Ukrainy i Słowacji, w Bóbrce i okolicach, nadal można znaleźć ślady tego trwającego ponad 5 dekad naftowego Eldorado w Polsce. Pamiątki po czasach, w których przez krótką chwilę byliśmy naftowymi pionierami.
Zespół operacyjny PremiumMoto, w składzie ja oraz fotograf Michał, nie mógł więc dłużej odkładać tej symbolicznej wyprawy do źródeł współczesnej motoryzacji.
W tych okolicach czarna, błotnista maź – zwana olejem skalnym – wypływała wówczas niemal z każdej szczeliny w ziemi. Wystarczyło wykopać dół, by ten po chwili wypełnił się ropą.
V6 TDI – najlepszy piecyk naftowy
W okolice polskiego zagłębia naftowego docieramy słusznym, jak na okoliczności, samochodem – Volkswagenem Amarokiem V6 TDI. Amarok nie boi się ciężkiej pracy i jest napędzany jednym z najbardziej wyrafinowanych i najdoskonalszych urządzeń do przepalania ropy naftowej, jakie stworzono od czasów, kiedy Łukasiewicz zapalił swoją pierwszą lampę. Mowa o 6-cylindrowym TDI o pojemności 3 litrów.
Przybyliśmy tu (przynajmniej ja, nie wiem, jak Michał) niczym pielgrzymi do mekki każdego entuzjasty silnika spalinowego. Do źródeł paliwa, które przemysł motoryzacyjny przez ostatnie dziesięciolecia w tak finezyjny sposób nauczył się przerabiać na czyste emocje i dźwięk. Dzisiaj, u progu elektrycznej rewolucji, wizyta w tym miejscu nabiera dla mnie szczególnego znaczenia.
Amarok jest napędzany jednym z najbardziej wyrafinowanych i najdoskonalszych urządzeń do przepalania ropy naftowej, jakie stworzono od czasów, kiedy Łukasiewicz zapalił swoją pierwszą lampę.
VW Amarok podejmuje wyzwanie
Zanim dotrzemy do Bóbrki, Amarok musi pokazać, że zasługuje, by wjechać na tę świętą ziemię roponośną. Do tej pory nadzwyczaj kulturalnie jak na swój użytkowy charakter spisywał się w trasie z Warszawy i całkiem komfortowo pokonaliśmy nim ponad 400 kilometrów z prędkościami powyżej 130 km/h. Ale pick-up powinien także, a może przede wszystkim, dawać sobie radę tam, gdzie kończą się utwardzone drogi.
Wyznaczam ambitną trasę do Bóbrki. Nauczony doświadczeniem i własnymi błędami za kierownicą Toyoty Auris Freestyle, którą rok wcześniej eksplorowaliśmy okolice Soliny, wiem, że te tereny nie przewidują taryfy ulgowej dla śmiałków, którzy odważą się zapuścić w dziksze zakątki.
Beskidy, podobnie jak Bieszczady, nie uznają półśrodków w postaci SUV-ów, a tym bardziej crossoverów. Tam, gdzie kończy się asfalt, zaczyna się walka z prawdziwym terenem. Zazwyczaj nie ma nic pomiędzy asfaltem a hardcore’owym off-roadem – łagodne szutrowe dróżki i równe leśne dukty to w przygranicznych Beskidach luksus.
Beskidy, szczególnie te bliżej granicy z Ukrainą i Słowacją, nie uznają półśrodków w postaci SUV-ów, a tym bardziej crossoverów.
VW Amarok V6 Aventura – laluś i dzikus
Tymczasem nasz Amarok w lifestyle’owej wersji Aventura prezentuje się zdecydowanie bardziej jak laluś z miasta niż off-roadowy dzikus.
Mamy zwykłe drogowe opony oraz stylowe, 20-calowe felgi aluminiowe. Mamy też matowy, opcjonalny lakier za ponad 9 tys. zł. W nieoczywisty sposób świetnie pasuje do Amaroka, ale wydaje mi się, że mimo specjalnej warstwy zabezpieczającej raczej nie przepada za kontaktem z gałęziami. W sumie jest taki ładny, że nawet szkoda mi go brudzić.
Na szczęście pod miejskim wdziankiem Amarok skrywa atrybuty dzikusa. Ma prześwit tak duży, że z łatwością mógłbym się przeczołgać pod jego 2-tonowym cielskiem, wysoki profil opony, kąty najazdu i zejścia jak w rasowych samochodach terenowych oraz pancerne (chociaż opcjonalne) wzmocnienia podwozia.
Jest też jeszcze jeden element, którego nie widać gołym okiem, ale z pewnością można docenić w terenie. To stały napęd na wszystkie koła 4Motion (Torsen). Tak stały, jak tylko stały może być napęd na wszystkie koła. Wysyła 60 proc. momentu na tylną oś, a kiedy zajdzie potrzeba, mamy możliwość blokady tylnego mechanizmu różnicowego.
Na szczęście pod miejskim wdziankiem Amarok skrywa atrybuty dzikusa. Ma prześwit tak duży, że z łatwością mógłbym się przeczołgać pod jego 2-tonowym cielskiem.
Jak najlepiej przepalać ropę?
Zjeżdżamy z asfaltu i od razu robi się ciekawie. Nieutwardzone szklaki są na tyle zapuszczone, że w SUV-ie pokroju VW Touarega czy BMW X5 raczej bym odpuścił, a jeśli nie, to pewnie brnąłbym ze strachem w oczach z prędkością 5 km/h.
W Amaroku nie czuję strachu, jedynie chęć coraz szybszego pokonywania przeszkód. Gaz traktuje „zero-jedynkowo”. Na luźnej nawierzchni bawię się napędem Amaroka jak dziecko łopatką w piaskownicy – co chwilę rzucam prawie 600 Nm na wszystkie koła, a kierownicą kontruje delikatne uślizgi. Wierzcie mi, 600 Nm to naprawdę dużo. Wystarczy, aby tylnymi kołami wyznaczyć nowe koryto rzeki. Serio, przez przypadek mi się to udało.
Cisnę w koleinach, z którymi ledwo poradziłyby sobie przeprawowe quady, niemal przelatuję nad poprzecznymi nierównościami, kamienie wystrzeliwują spod kół, błoto bryzga na kilka metrów w każdym kierunku. Amarok pochłania beskidzki off-road bez zająknięcia.
Podskakujący na prawym fotelu Michał, ściskający w jednej ręce aparat, a drugą kurczowo trzymający się cykorłapki, zwraca uwagę, że mimo naprawdę solidnej pracy nadwozia, elementy wnętrza nie wydają nawet najdrobniejszego skrzypnięcia. Nasłuchuję… Faktycznie, kompletna cisza. Imponujące jak na pick-upa, szczególnie że nasz testowy Amarok ma za sobą pewnie niejedną taką przeprawę.
Czasem nawet Amarok nie da rady
Amarok (a właściwie to ja) kapituluje tylko raz. Zatrzymuję się na stromym, zmiękczonym przez deszcz podjeździe, kiedy lepka maź robi z drogowych opon Amaroka błotniste slicki. Napęd 4Motion sterowany sprytną elektroniką walczy o resztki przyczepność. I pewnie nawet dałby radę coś wywalczyć, ale wielki pick-up przy każdym dodaniu gazu bardziej porusza się na boki niż do przodu, a drzewa są niebezpiecznie blisko. Odpuszczam. Na oponach typu A/T zapewne dałbym radę pojechać dalej…
Staram się zbadać, na ile mogę sobie pozwolić w moich off-roadowych zapędach. A dokładniej rzecz biorąc, staram się wykorzystać cały skok zawieszenia w Amaroku. Jadę coraz szybciej i czekam na moment aż płyta podwozia nawiąże kontakt trzeciego stopnia z ziemią, aż Amarok da znać, że teraz to już przesadziłem. Ale nic takiego się nie dzieje.
Nie wystarcza mi umiejętności i odwagi, aby wyczerpać off-roadowe możliwości Amaroka. Poza tym obiecałem oddać samochód w jednym kawałku. Tak czy inaczej, pick-up Volkswagena udowadnia, że jest właściwym pojazdem na właściwych drogach. Przepalanie ropy dawno nie sprawiało mi tyle frajdy.
Ropa… no właśnie. Wróćmy do ropy.
W kopalni ropy naftowej
Kolejnego dnia po off-roadowych zmaganiach i fortunie wydanej na myjnię bezdotykową meldujemy się w Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce. Muzeum działa na terenie najstarszej kopalni ropy naftowej na świecie. W miejscu, w którym Łukasiewicz w 1854 roku wykopał pierwszy szyb naftowy, czyli po prostu dziurę w ziemi. W Bóbrce nadal aktywnie wydobywa się ropę. Zapewne tylko symboliczne ilości, ale sam fakt, że ropa czerpana jest tutaj już od ponad 160 lat działa na moją wyobraźnię.
Muzeum-kopalnia w Bóbrce zajmuje teren dużego stołecznego osiedla i jest zatopione w lesie. Na odludziu. Zazwyczaj za bramy muzeum nie można wjeżdżać samochodem, ale nasz 3-litrowy diesel V6 ma tu specjalne względy.
Dzisiaj muzeum jest zamknięte dla zwiedzających. Trwają jedynie prace konserwacyjne. Wokół panują spokój i cisza zmącone jedynie charakterystycznym dźwiękiem naszego diesla pracującego na wolnych obrotach. Dźwiękiem, który w muzeum ropy naftowej zdaje się być równie na miejscu, co świergot ptaków w otaczającym nas lesie.
Zaraz za bramą wjazdową witają nas dwie wieże o imponującej wysokości. To nieczynne wiertnice z drugiej połowy XX wieku. Dalej przez teren muzeum ciągnie się jedna, wąska, asfaltowa dróżka z licznymi odnogami prowadzącymi do kolejnych zakątków zapełnionych rozmaitymi reliktami.
Mijamy wieże i poruszamy się alejką utworzoną z niewielkich, pomalowanych na rozmaite kolory maszyn, które w XIX wieku służyły do tłoczenia i pompowania ropy. Wśród bardziej oczywistych eksponatów, dostrzegamy pierwsze polskie cysterny z nietypowym układem wydechowym umieszczonym pod szoferką, kuźnie, warsztaty i gigantyczne wiertła do pogłębiania szybów.
Podjeżdżamy Amarokiem pod kolejne kopanki (szyby naftowe) i wiertnice pamiętające czasy, kiedy świat dopiero przesiadał się z powozów konnych i parowych do pierwszych pojazdów napędzanych silnikiem spalinowym. Każdy z eksponatów opowiada fragment fascynującej historii ropy. Od początków, kiedy ropę wydobywano wiadrami z dziur w ziemi, przez pierwsze drewniane wiertnice, zaawansowane konstrukcje do pogłębiania szybów, zabytkowe dystrybutory CPN-u po nowoczesne instalacje i urządzenia przemysłowe.
Dźwięk TDI pracującego na wolnych obrotach w muzeum ropy naftowej zdaje się być równie na miejscu, co świergot ptaków w otaczającym nas lesie
Miejsce, w którym wszystko się zaczęło
Zatrzymujemy się pod jedną z pierwszych wiertnic na świecie. Michał zabiera się za zdjęcia, ja natomiast podchodzę do niewielkiej studni, nad którą z drewnianego żurawia zwisa czarne wiadro. To jeden z kilku czynnych szybów znajdujących się na terenie muzeum. To też jedyne miejsce w Polsce, gdzie można zobaczyć ropę naftową w stanie naturalnym. Szyb został wykopany ręcznie w 1860 roku. Początkowo miał 50 m głębokości, później został pogłębiony do 150 m, ale powierzchnia nieustannie zbierającej się w nim ropy zdaje się na wyciągnięcie ręki. Gołym okiem widzę gromadzące się na lustrze ropy pęcherzyki powietrza, sprawiające wrażenie, jakby ropa w studni wrzała.
I tak wpatruję się w tę bulgoczącą, czarną maź. Niby nic wielkiego, ale kiedy uświadamiasz sobie, że to tutaj, od jednej z tych studni zaczęła się historia motoryzacji, jaką obecnie znamy, że dokładnie w tym miejscu rozpoczął się przełomowy rozdział w historii naszej cywilizacji, to zaczynasz czuć doniosłość chwili. Przynajmniej ja poczułem. Równie silnie, co unoszący się wokoło zapach diesla.
Kiedy skończy się ropa?
Czy historia ropy naftowej będzie mieć kres? Tak naprawdę tego jeszcze nikt nie wie na pewno. Przed pojawieniem się współczesnych samochodów elektrycznych spekulowano, że ropy zacznie brakować pod koniec XX wieku. Potem te prognozy wydłużono na koniec XXI wieku. Dziś już wiadomo, że ropa prędzej stanie się po prostu zbędna niż wyczerpiemy jej zasoby. Będzie obecna w naszej cywilizacji do momentu, w którym zastąpimy ją innymi źródłami energii.
Europa z Niemcami na czele usilnie pracuje, aby uniezależnić się od ropy, do której nie ma bezpośredniego dostępu, a wszelkie ekodziałania tłamszące silniki spalinowe są tego pochodną. Planowane na 2025 rok zaostrzenie norm emisji dwutlenku węgla do 68 gram na kilometr (obecnie to 130 g) może w praktyce oznaczać koniec silników spalinowych na Starym Kontynencie.
Dlatego kto wie, może już niebawem, kiedy wszyscy będziemy tankowali z gniazdka elektrycznego (lub dystrybutora z wodorem), taki Amarok V6 TDI trafi do Bóbrki jako kolejny eksponat – świadek zmierzchu cywilizacji opartej na ropie naftowej. Cywilizacji, która swój początek miała właśnie tutaj.
Amarok V6 na filmie – 10 rzeczy, które mnie zaskoczyły w pick-upie Volkswagena
Dziękuję dyrekcji Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce za gościnność.