Całkiem niedawno odwiedziłem Tokio. Ot, tak prywatnie, bo jako skromny bloger raczej nie mam co liczyć na zaproszenie od żadnego z japońskich koncernów motoryzacyjnych (a takowe zaproszenia się zdarzają). Udało mi się znaleźć korzystne ceny lotów, a rosyjskie linie lotnicze Aeroflot okazały się całkiem przyzwoite. Znacznie mniej przyzwoite okazało się samo Tokio. Przynajmniej jeśli chodzi o samochody.
Umówmy się, nie pojechałem do Tokio oglądać kwitnących wiśni, degustować ciekawostek kulinarnych i klaskać przed świątyniami Szintoistycznymi (klaskanie to japoński odpowiednik modlenia się, czy jakoś tak). Pojechałem, żeby pokazać Wam klimaty rodem z Tokyo Drift i przy okazji zrealizować materiał o kei-carach dla jednego z magazynów lifestylowych.
Z tym drugim tematem nie było problemów. Kei-cary na ulicach Tokio są jeszcze popularniejsze niż SUV-y i crossovery u nas. Z kolei SUV-ów i crossoverów w Tokio jest jak na lekarstwo, więc przynajmniej trochę odpocząłem od ich widoku. Za wyjątkiem Toyot CH-R, które nie pozwalały o sobie zapomnieć.
90 proc. motoryzacyjnego krajobrazu Tokio jest tak nijaka, jak sushi bez ryby (czyli biały ryż). Zapomnijcie o Tokyo Drift. Tokio to Toyoty Crown na taksówce i bezpłciowe kei-cary różnych marek, które wszystkie wyglądają tak samo. Przynajmniej dla niewprawnego oka Europejczyka. Swoją drogą, ciekawe, czy Japończycy tak samo widzą nasze SUV-y – jako kolorową masę homogenicznych, podwyższonych hatchbacków.
Generalnie nudy. Oczywiście, w Tokio pojawiają się supersamochody, ale przez całe 4 dni kręcenia się po wszystkich najbardziej popularnych (i tych najbogatszych) dzielnicach miasta, wyłapałem ich tyle, co przez kilka godzin na Placu Trzech Krzyży w Warszawie. Żebyśmy się źle nie zrozumieli, te supersamochody z pewnością gdzieś w tym Tokio są, ale trzeba wiedzieć, kiedy wyjeżdżają i gdzie się kręcą. Na co dzień ich nie widać.
Jedno natomiast Tokio trzeba oddać. Jak na ponad 40-milionowe(!) miasto, ruch na ulicach jest wyjątkowo płynny, a korki w zasadzie nie istnieją. Chociaż to pewnie kwestia tego, że tam po prostu mało kto jeździ samochodem. Mieszkańcy Tokio mają najwyraźniej „wywalone” na motoryzację.
PremiumMotto na dziś: warto odwiedzić Tokio, ale nie liczcie na drift.
A teraz zapraszam do galerii.
A tu prawdziwe klimaty ulic Tokio – Toyota Crown w trzech smakach
Wincy kei-carów! Jeżeli kiedykolwiek będziesz narzekał na to, że SUV-y są nudne i nijakie, to pomyśl o takim miejscu jak Tokio, i Japonii w ogóle.
Na zakończenie jeszcze kilka widoczków, żeby nie było tak monotematycznie: kwitnąca wiśnia (a jak), jakiś park, widok z 44 piętra, godziny szczytu w Tokio i ponownie jakiś park.
Dwa dodatkowe spoty z Tokio czekają na Was na Instagramie.