Ciasnota, nieustanny dyskomfort, ciągły bałagan – to moje pierwsze skojarzenia ze słowem kamper. Byłem przekonany, że to kompletnie nie moja bajka. Musiałem jednak przekonać się o tym na własnej skórze. Wsiadłem więc w Volkswagena Californię i pojechałem na północ Włoch… Tutaj chciałem Was ostrzec przed podobnymi pomysłami, bo mogą mieć poważne konsekwencje.
Poniższy tekst pierwotnie ukazał się w przewodniku Pascala „Europa na czterech kółkach”. Za zgodą Pascala stwierdziłem, że podzielę się nim z Wami również tutaj. Miłej lektury.
Powiem wprost – nie należałem do entuzjastów samochodów kempingowych. Według mnie wakacje w kamperze nie mają nic wspólnego z wypoczynkiem. Już bardziej z niekończącymi się zmaganiami o to, aby zapewnić sobie przynajmniej namiastkę wypoczynku. Uwielbiam natomiast turystykę samochodową, szczególnie jeśli narzędziem jest samochód klasy premium, a zwieńczeniem podróży nocleg w czymś, co zamiast kół posiada łazienkę w pokoju, centralne ogrzewanie, ewentualnie kominek i przynajmniej te 3–4 gwiazdki obok nazwy.
Nie mam też zielonego pojęcia o samochodach kempingowych i całym kempingowy etosie. Jednak jako osoba zawodowo zajmująca się samochodami dążę do tego, aby nieustannie poszerzać swoje motoryzacyjne horyzonty. Nawet jeśli oznacza to zmierzenie się z samochodem o wyglądzie i właściwościach jezdnych domku jednorodzinnego.
Volkswagen California – łóżko w samochodzie to nie jest taki zły pomysł
W połowie września wsiadłem więc do kampera i wyruszyłem na tygodniową wycieczkę objazdową. Przyznaję, że trochę stchórzyłem i nie wybrałem typowego, wielkiego kampera, ale jego bardziej kompaktowy odpowiednik w postaci Volkswagena Californii. Stwierdziłem, że dla dwóch osób – dla mnie i mojej towarzyszki niedoli (lub podróży, jak kto woli) kamper na bazie Volkswagena Transportera T6 w zupełności wystarczy.
Mam ten problem, że nigdy nie mogę się zdecydować, czy wolę wodę, czy góry. Właśnie dlatego wybrałem jedno z najlepszych według mnie miejsc łączących oba scenariusze – jezioro Garda na północy Włoch. Rozsądny dystans z Polski, gwarancja pogody, wysokie góry i ogromne jezioro otoczone campingami. Na pierwszy raz jak znalazł.
Moja pierwsza, ponad 1000-kilometrowa, podróż za kierownicą kampera okazała się znacznie przyjemniejsza niż zakładałem. Już na starcie przekonałem się, że „właściwości jezdne domku jednorodzinnego” nie są przypadłością wszystkich kamperów. Wrażenia z jazdy Volkswagenem Californią były bardzo zbliżone do tych z tradycyjnego VW Transportera, a więc zbliżone do samochodu osobowego. Słowem: pełen komfort i pewne prowadzenie.
Jedyną różnicą była rozbrzmiewająca na większych nierównościach orkiestra na sztućce, talerze i całą zastawę kuchenną sprytnie ukrytą w przemyślanych skrytkach Californii. To odgłosy, których jeszcze nigdy nie słyszałem w samochodzie. Na szczęście na autostradach orkiestra nie miała okazji grać zbyt często.
Szybko doceniłem fakt, że wiozę ze sobą łóżko. A nawet dwa dwuosobowe łóżka. Regeneracyjna drzemka w podróży jeszcze w żadnym samochodzie nie była tak wygodna jak w Califronii. Miała trwać 15 min, trwała godzinę… Już przy pierwszym postoju przez moją głowę nieśmiało przemknęła myśl, że kamper to może wcale nie jest taki zły pomysł.
Test Volkswagena California – pierwszy raz na kempingu
Po około 15 godzinach podróży dotarłem do celu. Nieprzyzwoicie wypoczęty. Przed wyjazdem nie zaplanowałem konkretnego miejsca na pierwszy przystanek. Chciałem zatrzymać się na kempingu, który po prostu mi się spodoba. W ładnym, zacisznym miejscu, z dobrym zapleczem, blisko jeziora.
Wydawało mi się, że połowa września nad jeziorem Garda to już spokojniejszy turystycznie sezon. Jeśli tak, to nie chcę wiedzieć, co się tutaj dzieje w lipcu i sierpniu. Nawet w połowie września o miejsce na najbardziej atrakcyjnych kempingach nie było zbyt łatwo. Większość pozajmowana niemal w 90 proc. Można zapomnieć o miejscu przy linii brzegowej. Ale to nic, nie zrażam się. Na jedną noc zatrzymuje się nieopodal popularnego i urokliwego miasteczka Sirmione. Na 3-gwiazdkowym kempingu.
Pierwszy rzut oka wokoło dał mi do zrozumienia, że Volkswagen California to dopiero pierwszy stopień wtajemniczenia w prawdziwą zabawę w kemping. Byłem otoczony wystawnymi posiadłościami na kołach (wszystkie na niemieckich rejestracjach), przy których moja złoto-biała California prezentowała się niczym skrytka na narzędzia. Z drugiej strony estetyka Californii odpowiadała mi znacznie bardziej niż otaczających mnie białych autobusów, których marki kompletnie nic mi nie mówiły. Raczej nie chciałbym się zamienić.
Dla osoby, która pierwszy raz pojawia się na kempingu pewien problem może stanowić brak prywatności. Nawet na kempingu o wysokim standardzie samochody są poustawiane jeden przy drugim. Widzisz i słyszysz wszystko, co robią Twoi sąsiedzi. A do tego masz ich przynajmniej kilku, czy tego chcesz, czy nie.
Do dyspozycji dostajesz skrawek ziemi niewiele większy od samochodu. Za kwotę niewiele mniejszą, od tej, jaką wydałbyś na nocleg w hotelu o przyzwoitym standardzie. W dodatku w hotelu nie musisz odbywać kilkuminutowych spacerów do łazienki. A i prysznic masz tylko dla siebie. Tak, dobre kempingi wcale nie są tanie, a te tanie chyba lepiej omijać.
Zobacz moje trzy propozycje na motoryzacyjny weekend klasy premium
VW California 2019 – wszystko dobrze się składa (i rozkłada)
Cóż, tutaj ponownie postanowiłem sobie, że… nie będę się zrażał. Przystąpiłem do rozbijania obozowiska. Czynności, którą przez najbliższe kilka dni miałem przeprowadzać jeszcze kilkadziesiąt razy, więc lepiej, żeby nie była zbyt czasochłonna i męcząca. „Gorzej”, że przed wyjazdem obejrzałem tylko jeden filmik prezentujący obsługę wszystkim elementów Californii. Miałem więc raczej nikłe pojęcie o tym, co, gdzie i jak.
Na szczęście cały proces przekształcania Californii z samochodu w dom – no może nie dom, ale mieszkanie – na kołach okazał się zdumiewająco prosty. Można nawet powiedzieć, że przyjemnie satysfakcjonujący. Każdy element dawał odczucie, że osoby odpowiedzialne za projekt i zabudowę tego kampera dołożyły wielu starań, aby wszystko było jak najbardziej przyjazne użytkownikowi.
Dach? Podnoszony elektrycznie pokrętłem przy lusterku wstecznym. Krzesła i stoliki? Sprytnie ukryte w pokrywie bagażnika oraz przesuwanych drzwiach. Rozkładają się jednym ruchem ręki! Markiza? Za drugim razem mogłem już rozkładać ją z zamkniętymi oczami. Aranżacja przestrzeni we wnętrzu? Kilka ruchów i gotowe. No, tak możemy się bawić.
Teraz przyszedł czas na tzw. final touch i kobiecą rękę, która okazała się niezbędnym elementem w transformacji Californii w miejsce, w którym naprawdę przyjemnie spędzać czas również na postoju. Mniejsze i większe światełka, koc, kosz piknikowy czy świeczki sprawiły, że po zmroku moja California na pewno zgarnęłaby tytuł najbardziej klimatycznego kampera w okolicy. Do tego kieliszek wina na świeżym powietrzu, który okazał się idealnym dopełnieniem dnia pełnego nowych doświadczeń. Co więcej – nasi bliscy sąsiedzi w wieku 60+ okazali się wyjątkowo spokojni. Po godzinie 22 na kempingu było słychać jedynie wyciszające cykanie świerszczy.
Wakacje all inclusive w Volkswagenie California
Pierwsza noc spędzona w kamperze była dla mnie przyjemnym zaskoczeniem. Między innymi dzięki dyskretnie pochowanym roletom, którymi można zasłonić wszystkie, naprawdę wszystkie, szyby i całkowicie wyciemnić wnętrze. Przy okazji zyskuje się trochę prywatności. Miejsca do spania w Californii określiłbym mianem pełnowartościowych. Zarówno górne, jak i dolne łóżko posiadają odpowiednio twarde materace i zapewniają całkiem sporo przestrzeni dla dwóch osób.
Wyglądało na to, że jednak nie będę musiał ratować się hotelem.
Następnego dnia, korzystając z uroków posiadania mieszkania na kołach, postanowiłem pozwiedzać okolicę Gardy i nie zatrzymywać się nigdzie na dłużej niż jedną noc. Wcześniej przerabiałem już takie objazdowe wycieczki – samochodem osobowym objechałem Sycylię, Cypr i kilka innych europejskich wysepek. Przyznam jednak szczerze, że codzienna zmiana miejsca noclegu, a wcześniej znalezienie takiego o przyzwoitym standardzie już trzeciego dnia stają się męczące.
W przypadku kampera bycie w ciągłym ruchu okazało się bajecznie proste i równie bezproblemowe, co wczasy all inclusive. Zaczynałem czuć tę swobodę, wolność i beztroskę, o której z takim entuzjazmem opowiadają wszyscy użytkownicy kamperów, a które są kwintesencją podróżowania samochodem. Co prawda bez łazienki na pokładzie nadal wolałem zatrzymywać się na kempingach, a nie „na dziko”, ale dowolność wyboru miejsca na nocleg i świadomość sprawdzonych warunków do spania zapewniały spokój psychiczny, tak potrzebny podczas wypoczynku.
VW California test – czy kampera da się polubić – opinia
Przez kolejne 6 dni odwiedziłem 5 różnych kempingów i pokonałem ponad 1000 km w okolicach jeziora Garda. Każdego dnia zdobywałem nowe, kamperowe sprawności, np. korzystanie z najazdów czy strategiczny wybór miejsca postojowego. Mogę powiedzieć, że dobrze poznałem smak życia z kamperem.
California idealna sprawdziła się jako mieszkanie dla dwóch osób. Zapewniła miejsce do odpoczynku, a nawet do pracy, a cały ekwipunek udało się utrzymywać w porządku dzięki najrozmaitszym szafom, szafeczkom i schowkom. Przyznam, że nie korzystałem z zastawy kuchennej (za wyjątkiem kieliszków), która tak pięknie dźwięczała na każdej nierówność. Jedyną rzeczą, którą przygotowałem w kuchni mojego kampera była kawa z kawiarki i kilka śniadań. Co prawda dwa palniki, mały zlewik, rozkładany stolik, lodówka i kawałek blatu dają większe pole do popisu, ale byłem zbyt pochłonięty urokami życia w drodze, żeby zawracać sobie głowę tak przyziemnymi sprawami jak gotowanie.
Szybko zakochałem się w moim niewielkim kamperze i w całej idei podróżowania samochodem, który jednocześnie służy za apartament. Spontaniczna podróż kamperem bez żadnego przygotowania i doświadczenia okazała się jedną z najciekawszych wycieczek w moim życiu. Skoro nawet kompletny kamperowy nowicjusz i oponent może czerpać satysfakcję z tej formy motoryzacyjnej aktywności, to znaczy, że musi ona coś w sobie mieć.
Na wstępie obiecałem ostrzec Was przed największym niebezpieczeństwem związanym z pierwszą przygodą z kamperem. Chodzi o to, że… kamper uzależnia. Nawet jeśli, podobnie jak ja, jesteście sceptycznie nastawieni do kamperów i kempingów, to już po pierwszej wycieczce zaczniecie myśleć o samochodzie kempingowym na poważnie. Właśnie dlatego dobrze się zastanówcie, zanim wyruszycie w swoją pierwszą podróż kamperem. Dla mnie jest już za późno.
Przewodnik dla amatorów turystyki samochodowej – „Europa na czterech kółkach”
Na wstępie wspomniałem, że mój tekst o pierwszym razie z kamperem ukazał się w przewodniku „Europa na czerech kółkach” wydawnictwa Pascal. Ten przewodnik dla miłośników turystyki samochodowej to nowa pozycja Pascala, której partnerem jest Volkswagen Samochody Użytkowe. „Europa na czterech kółkach” jest genialnym przewodnikiem dla wszystkich, którzy znajdują przyjemność w podróżowaniu samochodem i odkrywaniu pięknych miejsc. Nawet niekoniecznie kamperem, ale po prostu samochodem.
Solidna, ponad 300-stronnicowa pozycja zawiera opis 24 tras samochodowych po Europie, które wiodą do fiordów Norwegii i prowadzą przez Niemcy, Hiszpanię i Francję oraz na południe – do Chorwacji i Grecji. Dokładny przebieg proponowanych tras prezentują szczegółowe mapy, na których zaznaczono najważniejsze zabytki, ciekawe miejsca, parki narodowe i krajobrazowe. Uzupełnieniem opisu tras są adresy ciekawych kempingów. No i są tam dwa moje zdjęcia z Californią. #Prestiż.
Volkswagen California – merytorycznie
Na koniec jeszcze trochę meteorytyki, żeby nie było za bardzo lifestylowo. Ceny Volkswagena California w tej najlepiej wyposażonej wersji Ocean rozpoczynają się od 193 tys. zł. Moja California Ocean doposażona po dach z dwusprzęgłową skrzynią DSG kosztowała ponad 300 tys. zł. Według kamperowych wyjadaczy to podobno sporo i za tę kwotę można mieć już znacznie większego kampera. Pytanie, czy naprawdę chcecie większego kampera? Ja nie. California jest idealna dla dwóch osób, chociaż spać mogą w niej nawet cztery osoby. Nie stresuje przy manewrach o jeździ się nią prawie jak osobówką.
Moją Californie napędzał 2-litrowy silnik TDI o mocy 150 KM. Na trasie do Włoch zużywała niecałe 8 l/100 km(!), więc zasięg dochodził do 1000 km, bo zbiornik paliwa miał 80 l. Jechałem 120-130 km/h. Biorąc pod uwagę gabaryty samochodu to świetny wynik. Osiągi 150-konnej Californii uznałbym za przeciętne, ale wystarczające – 100 km/h w 15 s. Raczej nie chcecie w Californii silnika słabszego niż te 150 KM. Możecie za to dostać mocniejszy – 199-konne, podwójnie doładowane BiTDI.
Co jeszcze? Zawieszenie. Nieco twarde. Musi takie być, żeby utrzymać w ryzach 2,5 tony. Ale na autostradzie jest OK. Gorzej na zniszczonych drogach Włoskich miasteczek – garnki trochę podskakują. Poza tym trudno znaleźć mi jakieś mankamenty tego samochodu. Może jedynie taki, że schodzenie z górnego łóżka wymaga nieco ekwilibrystyki (szczegóły na relacji Insta poniżej).
Pocztówki z wakacji z Californią Ocean
Zapraszam również na moją Instagramową relację z wyprawy Volkswagenem California nad jezioro Garda. Wszystko o cenach, wyposażeniu i udogodnieniach w kamperze Volkswagena.
Krótki przewodnik wideo po Volkswagenie California
Volkswagen California Ocean 2019 – dane techniczne
Silnik | TDI, 1968 cm3, 4 cyl. |
Maksymalna moc | 150 KM od 3250 do 3750 obr./ min |
Maksymalny moment obrotowy | 340 Nm od 1500 do 3000 obr./ min |
Skrzynia biegów | DSG, 7 biegów |
Napęd | na przód |
Długość/ szerokość/ wysokość | 4904 mm |
Rozstaw osi | 3000 mm |
Prześwit | b/d |
Pojemność bagażnika | do 5000 l |
Pojemność zbiornika paliwa | 80 l |
Masa własna | 2554 kg |
0-100 km/h | 14,5 s |
V-maks. | 197 km/h |
Średnie zużycie paliwa (homologowane/test) | 8,7/8,0 l/100 km |
Cena (150 KM, DSG) | od 213 580 zł |