Harley-Davidson Livewire – elektryczny motocykl od Harleya. Najszybszy i najlepiej skręcający Harley w historii. Pierwszy masowo produkowany elektryczny motocykl na rynku. Sprzęt zaskakujący i zdumiewający w wielu aspektach. Jakie wrażenia zapewnia w trakcie jazdy? Zapraszam na test.
W moich recenzjach często porównuję motocykle do konkretnych modeli samochodów. To chyba taki mechanizm psychologiczny, bo na samochodach się znam, a na motocyklach mniej, więc próbuję sprowadzić to, co mniej znane do wspólnego mianownika z czymś, w czym czuję się komfortowo. Ale to użyteczne porównania, które pokazują, że w kwestii podejścia do rynku i biznesu producenci samochodów niewiele różnią się od producentów motocykli.
I jeśli miałbym porównać Harleya Livewire do samochodu, to z pewnością byłby nim Jaguar I-Pace. Harley podobnie Jaguar zaskoczyły rynek premierą swoich pierwszych elektrycznych modeli. Pierwsze pełnowartościowe elektryczne maszyny zostały wprowadzone przez marki, po których najmniej się tego spodziewaliśmy. I w obu przypadkach nie było półśrodków. W momencie swojej premiery elektryczny Jaguar był najszybszym i generalnie „naj” modelem w historii marki i tak samo jest w przypadku Harleya Livewire.
Tyle teoretycznego wstępu. Jeśli chodzi o praktykę, to pozwolę sobie zacytować tutaj mój instagramowy wpis o Livewire.
Harley Livewire – ale że jak, elektryczny?
– Ale że jak elektryczny?⠀
– No na prąd.⠀
– Że na samym prądzie jeździ?
– No tak, tu masz silnik elektryczny, tu ładujesz, tu przekręcasz i śmigasz.
– Ale że jak? ⠀
– Normalnie, jak w samochodzie elektrycznym, tylko na dwóch kołach.
– Ale… jak… Harley… elektryczny, nie hałasuje? ⠀
– No nie, bo nie ma czym.
– A gdzie są wydechy?⠀
– Ehh, ale po co miałby mieć wydechy?⠀
– No żeby… czekaj… Harley? Davidson? E… elektryczny?⠀
– Dokładnie…⠀
– Chyba poj#&@ło!⠀
⠀
Przez kilka dni, które spędziłem na elektrycznym Harleyu Livewire odbyłem wiele podobnych rozmów ze skonfudowanymi motocyklistami i kierowcami. I ja wiem, że Harley bez chłodzonego powietrzem silnika V2 jest jak „Dzień dobry TVN” bez Marcina Prokopa, ale… ⠀
⠀
Nie ma lepszego sprzętu do śmigania po mieście niż taki Livewire. Jakiś czas temu pisałem tak o skuterze BMW 650, ale tamten skuter nie przyspieszał do 100 km/h w tempie 740-konnego Lamborghini Aventadora. A Livewire przyspiesza i przelatuje przez korki z gracją skutera.
W mieście po prostu teleportujesz się od świateł do świateł. Oprócz najmocniejszego Taycana i Tesli nie spotkasz na drodze sprzętu, który w tak łatwy sposób zapewniałby tak trudne do ogarnięcia osiągi. To coś nowego.
Marcin Prokop w swoim wpisie o tym Harleyu stwierdził, że „150 tys. zł za jeżdżący odkurzacz to jednak trochę absurd.” Z tymi 150 tys. zł mogę się zgodzić, niestety cło robi swoje. Nie zgodzę się jednak z określeniem Harleya Livewire mianem jeżdżącego odkurzacza. Sugeruje ono, że to sprzęt, który nie budzi emocji i nie ma charakteru.
Z jednej strony pisałem niedawno, że unikatowe emocje w Harleyu w dużej części płyną z dwóch cylindrów wielkości babcinego gara na niedzielny rosół pod Twoim tyłkiem. Z drugiej strony Livewire bez tych cylindrów dostarcza emocji porównywalnych z Porsche Tyacanem za 1 mln zł, a to już poważna sprawa.
Sam jeszcze nie wiem, jak podejść do tematu Harleya Livewire. Po kilku dniach wiem jedynie, że chętnie postawiłbym go u siebie w garażu i przez kilka miesięcy w roku taki Harley na prąd byłby moją ulubioną formą przemieszczania się po mieście.
Teraz tylko zastanawiam się, czy to oznacza, że mnie po)#&@ło?
Livewire – nawet jeśli nie ma duszy, to ma serce
To, co nie zmieściło się na Instagramie, a o czym muszę wspomnieć jest serce. Bo nawet jeśli uznamy, że elektryczny Harley nie ma duszy, to z pewnością ma serce. I to serce czuć. Kiedy na nim siedzisz, to czujesz, że pod kanapą coś pulsuje w rytm spokojnego bicia serca. Czujesz jakbyś siedział na żywym zwierzu. To pulsowanie to celowy zabieg i moim zdaniem świetny pomysł.
Jaki kask na crossa wybrać? Ochrona, która Cię nie zawiedzie
„To Harley? W życiu bym nie powiedział”
Z Harleyem Livewire mam tylko jeden problem (poza ceną). Fakt, że gdyby nie napis Harley-Davidson na zbiorniku pal… nad baterią, nikt by nie zgadł, że to Harley. W trakcie mojego testu kilka razy spotkałem się najpierw z pytaniem „co to za marka”, oraz stwierdzeniem „w życiu bym nie poznał”. Tak, Harleyowi Livewire brakuje nieco wizualnej identyfikacji z marką.
Ale Harley niedawno uporał się z tym problemem. Jak? Po prostu wydzielił Livewire jako osobną markę, specjalizującą się wyłącznie w motocyklach elektrycznych. Coś jak SEAT i Cupra, że wrócę od samochodowych analogii. W dodatku Livewire wypuścił właśnie kolejny motocykl. nazywa się Livewire One, wygląda tak samo jak ten „oryginalny”, ale ma inne malowanie, większy zasięg i cenę niższą o jakieś 8 tys. dolarów.